Sobota, 20 kwietnia 2024 r. imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha Sobota III tygodnia okresu wielkanocnego

Wydarzenia

Wydarzenia 20 marca 2021 wyświetleń: 416

Triduum przed świętem tytułu parafii w Stargardzie

Odpust w parafii św. Józefa w Stargardzie poprzedzony jest w tym roku, Roku Świętego Józefa, triduum, podczas którego cykl nauk, zatytułowany «Ocalić albo zabić wiarę: droga Józefa i droga Heroda», głosi ks. Maciej Koczaj SChr.

Wygłaszane konferencje ukazują, jak duchowość, postawa i wstawiennictwo św. Józefa mogą nam przyjść z pomocą w wulgarnym i hałaśliwym świecie, w którym przytłacza nas często przewaga złowrogich sił oraz poczucie własnej słabości. Św. Józef przez zawierzenie Bogu, wyrażające się w czujności, umiłowaniu ciszy, pokorze i służbie wskazuje nam drogi wyjścia z kryzysu.

 

Pliki z konferencjami do pobrania tutaj, lub do przeczytania poniżej.



ks. Maciej Koczaj SChr

Ocalić albo zabić wiarę: droga Józefa i droga Heroda

Część pierwsza: modlitewna cisza i wulgarny zgiełk

W bardzo udanej powieści o świętym Józefie, zatytułowanej „Cień Ojca”, jej
autor, Jan Dobraczyński, umieścił scenę, w której do świętego Józefa jako do
wyróżniającego się rzemieślnika przybył z zamówieniem urzędnik króla Heroda. W
rozmowie szybko przeszedł on od interesów do opowiadania plotek o władcy,
któremu służył. W powieści czytamy że:
Opowiadał rzeczy coraz obrzydliwsze. Józef starał się jego słów nie słuchać. O
wstrętnych obyczajach panujących na królewskim dworze ludzie opowiadali
dużo i chętnie. Oburzali się, ale także lubowali się opowiadanymi historiami.
Józef nie znosił słuchania o tych sprawach. Słuchanie brudziło wyobraźnię.
Usłyszane rzeczy nawet wbrew woli pozostawały w pamięci. Odzywały się w
chwilach słabości. A przecież takie chwile przychodziły i wiedział, że będą
przychodziły. (…) nawet największa miłość, nie zastąpi potrzeby czujności.
(Jan Dobraczyński, Cień Ojca, PAX 1977, s. 85)
Święty Józef, w powieści polskiego pisarza, wykazywał głębokie rozumienie
prawdy, która często umyka dzisiaj ludziom wierzącym, ze szkodą dla ich wiary.
Prawdy o tym, że słuchanie, czytanie czy też oglądanie niegodziwych treści brudzi
wyobraźnię, zaśmieca pamięć oraz odzywa się w chwilach słabości, ułatwiając
grzechom drogę do pokonania nas. Nic przeto dziwnego, że Chrystus pouczał:
„Uważajcie na to, czego słuchacie” (Mk 4, 24). W ludzkiej naturze tkwi bowiem jakaś
przewrotna ciekawość, która sprawia, że ludzie oburzają się, słysząc czy czytając o
świństwach, a zarazem się w nich lubują, żywiąc ukrytą fascynację moralnym
brudem, szczególnie, jeśli jest to brud osób znajdujących się na społecznych
świecznikach.
Być może uszła uwadze wielu z nas informacja, którą podano niedawno w
mediach. Mianowicie, w tym roku będziemy obchodzić 55. rocznicę zniesienia
indeksu ksiąg zakazanych. 14 czerwca 1966 roku Kongregacja Nauki Wiary zniosła
ten indeks. Biorąc pod uwagę radykalny i w dużej mierze antychrześcijański przechył
ideologiczny, który dokonał się w ostatnich dekadach, prawdopodobnie była to dobra
decyzja. Łatwo wyobrazić sobie, że wielu pozbawionych moralnego kręgosłupa
twórców zabiegałoby o to, by drogą skandalu trafić na ten indeks i zapewnić sobie w
ten sposób swego rodzaju kościelną promocję dla swoich dzieł, będących na służbie
głupoty i demoralizacji. Jednakże zniesienie indeksu ksiąg zakazanych, nie znosi
obowiązku każdego z nas, by taki prywatny indeks mieć. Warto, żebyśmy tak jak
święty Józef w powieści Dobraczyńskiego byli czujni i rozumieli, że przyjmowanie
pewnych treści brudzi naszą wyobraźnię i pamięć oraz osłabia wolę.
Wydaje się, że w naszej niespokojnej epoce, gdy stale doświadczamy tego, jak
każdego dnia bombardują nas tysiące różnorakich obrazów, powinniśmy w sposób
szczególny uważać na to, jakimi wizerunkami i przedstawieniami karmimy naszą
wyobraźnię. Z pomocą może nam tutaj przyjść brewiarzowe czytanie z Listu do
Filipian. Znajdujemy w nim następujące wskazanie dotyczącego tego, co stanowi
wartościowy pokarm dla naszych umysłów. Czytamy: „Wszystko, co jest prawdziwe,
co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie, to miejcie na
myśli a Bóg pokoju będzie z wami” (Flp 4, 8. 9b)
Dziś trudno nie dostrzec w świecie głębokiego niepokoju, który przybrał
niedawno postać niespotykanej dotąd publicznej erupcji wulgarności. I trzeba
stwierdzić, że taki stan rzeczy jest poniekąd nieunikniony w sytuacji, gdy serwuje się
społeczeństwu jako normę i nowoczesność to, co niegodnie, niesprawiedliwe,
wulgarne, plugawe i zasługujące na jedynie wzgardę. Dlatego właśnie powinność
oczyszczania własnej wyobraźni nigdy nie była pilniejsza, zaś powinność strzeżenia
młodego pokolenia przed wulgarnością, narzucaną przez masową kulturę, nigdy nie
była bardziej nagląca. Wyraźnie widać, że otwierają się przed nami dwie drogi. Ta
wskazana przez świętego Józefa: droga czujnej troski o własną wyobraźnię i
promieniowania czystością w świecie oraz ta, której patronuje Herod: droga
plugastwa i wyuzdania, które zanieczyszczają świat toksyną brzydoty i demoralizacji.
Dzieło oczyszczenia z tego, co wulgarne, plugawe i poniżające, powinniśmy
rozpoczynać od siebie – od nawrócenia własnej wyobraźni. Z poczucia
odpowiedzialności za samego siebie powinna wypływać dobrze rozumiana
wybredność w doborze treści, którymi się karmimy. Trzeba zdać sobie sprawę z tego,
że wiele spośród obrazów, filmów, utworów muzycznych i książek przyjdzie nam
radykalnie odrzucić po to, by nie robić z własnego umysłu składowiska toksycznych
odpadów. Piękno ewangelicznych scen, życie Chrystusa i Jego naśladowców,
harmonia obecna w prawdziwych dziełach sztuki, piękno przyrody – to powinien być
pokarm dla naszej wyobraźni, jeśli ma ona pomagać naszej duszy stawać się domem
modlitwy.
Te dwa obrazy powinniśmy mieć przed oczyma: z jednej strony obraz domu
modlitwy, z którego wypływają wody niosące światu oczyszczenie i uzdrowienie, z
drugiej strony obraz składowiska toksycznych odpadów, które przynosi skażenie
ziemi i wodom oraz choroby ludziom. Każdą naszą decyzją dotyczącą tego, czym
karmimy naszą wyobraźnię, upodabniamy ją do jednego z nich: do źródła
oczyszczenia lub do przyczyny skażenia świata, do domu modlitwy lub do śmietniska
pełnego toksycznych śmieci.
Przywoływany Jan Dobraczyński w swojej przenikliwej książce o świętym
Józefie zwracał uwagę nie tylko na jego troskę o własną wyobraźnię, ale wskazywał
również na umiłowanie ciszy, którym odznaczał się opiekun Jezusa. Na kartach
powieści możemy przeczytać o świętym Józefie, że:
Od najmłodszych lat kochał ciszę. Cisza mówiła do niego dobitniej niż głosy
(…). Obok biegło życie: niespokojne i hałaśliwe. Padało tyle słów
niepotrzebnych, tyle skarg nieprzemyślanych, tyle zapewnień, które naprawdę
nic nie znaczyły… Tkwił w tym nurcie ze swoją ciszą niby kamień w korycie
potoku (…). Czekał na to, co mu miała powiedzieć cisza. (Jan Dobraczyński,
Cień Ojca, PAX 1977, s. 8)
Również to umiłowanie ciszy może nas wiele nauczyć. Jan Dobraczyński
ukazuje nam świętego Józefa jako człowieka pełnego pokoju. Ten zaś pokój nie jest
czymś danym raz na zawsze i zabezpieczonym przed atakami świata. Święty Józef,
aby go zachować, odrzucał plugastwo i wulgarność świata, nie chcąc wsłuchiwać się
w przychodzące wieści o rozpuście i przemocy, które stanowiły chleb powszedni na
królewskim dworze. Dostrzegał on również, że pokój ducha odbierany jest nie tylko
przez ewidentną niegodziwość i wulgarną głupotę świata. Inną drogą utraty pokoju
było pozwolenie na to, by nasza wyobraźnia została porwana przez wir świata, by
utonęła ona w morzu chaotycznych obrazów, informacji i danych, by zgiełk zagłuszył
skutecznie to, co istotne.
Święty Józef jako miłośnik ciszy wskazuje nam, że to ona właśnie stanowi
ratunek przed zamętem. Potrzebujemy codziennej cichej modlitwy, czasu na
przemyślenie własnego postępowania i kierunku, w jakim zmierza nasze życie,
odzyskania jasności umysłu z dala od zgiełku świata, uwielbienia wszechmocnego
Boga w adoracyjnym milczeniu. Inaczej wciskający się zewsząd zgiełk i hałas świata
przejmą kontrolę nad naszym życiem, ubezwłasnowolnią nas, upodabniając do liści,
które unoszone są przez wiatry światowych mód, i wreszcie, co najgorsze, zagłuszą
Boży głos w naszych sercach, zabijając w nas wiarę.
W swojej powieści Jan Dobraczyński przedstawia ziomków świętego Józefa,
którzy otwarcie lekceważyli zagrożenie płynące z niemoralności i zgiełku, jakim
wyobraźnię poddanych napełniały brutalne i rozpustne wieści, płynące z królewskiego
pałacu Heroda. Skupiali się oni na swoim prywatnym życiu i interesach. Wydawało
im się, że trujące opary demoralizacji nie będą miały żadnego wpływu na ich życie.
Toczyli oni następujący dialog z ojcem świętego Józefa.
- (…) Herod pilnuje pokoju i znakomicie umie układać się z Rzymianami. Na
tym wszyscy wychodzimy dobrze. Niechby sobie był królem i on, i jego
synowie, byleby tylko można było bezpiecznie handlować.
- Przecież morduje… (…)
- A kto dziś nie morduje? (…) wszystko załatwia się nożem lub trucizną. Znam
wielu ludzi, którzy żyją jedynie z preparowania trucizny. I wierz mi, dobrze
żyją.
- Rozpustnik (…)
- (…) Tak jak u Heroda dzieje się na całym świecie. Tak samo jest w Rzymie.
Taki jest świat. Nie zmienimy go. Nie można tkwić uparcie przy starych
obyczajach (…). Wiedza i mądrość przychodzą z Rzymu. (Jan Dobraczyński,
Cień Ojca, PAX 1977, s. 8)
Jak widać sposoby usprawiedliwienia demoralizacji i zatruwania ludzkiej
wyobraźni bez względu na epokę przybierają podobny kształt. Próbuje się oswajać
niegodziwość i wulgarność tym, że taka jest ponoć rzeczywistość, że tak czynią możni
tego świata, taki jest wzorzec nowoczesności, wreszcie, że wartości nie są wcale
najważniejsze, ale liczą się interesy, a te nie potrzebują czystej moralnie atmosfery, bo
równie dobrze mogą dokonywać się w stęchliźnie i smrodzie moralnego zepsucia.
Jednak zamęt i niegodziwość tylko pozornie wydają się oswojone i bezpieczne.
Nagromadzona w ludzkich duszach niegodziwość w końcu wybucha, a jej erupcje
niszczą własność, życie i zdrowie wielu, a co najważniejsze pochłaniają również
ludzkie dusze. Zamęt i zepsucie prędzej czy później przenoszą się z ludzkich serc na
ulice, po których rozlewa się fala ciemności i spustoszenia.
Podczas każdej Mszy Świętej kapłan zanosi modlitwę o to, abyśmy zawsze byli
„wolni od grzechu i bezpieczni od wszelkiego zamętu”. Modlimy się o to, aby
zachować pokój ducha, któremu grzech i zamęt zagrażają oraz ocalić naszą nadzieję,
którą zgiełk i niegodziwość mogą zupełnie zagłuszyć i zdławić. Duchowość świętego
Józefa, przekonująco odmalowana w powieści Jana Dobraczyńskiego, pozwala nam
dostrzec, że czujność i cisza stanowią najlepsze remedium na grzech i zamęt świata.
Czujność pozwala wybrać to, co wartościowe i rozsmakować się w tym, co
prawdziwie dobre i piękne, a zarazem zdecydowanie odrzucić wszystko, co ściąga nas
w dół i zanurza w bagnie wulgarnej demoralizacji. Cisza pozwala nam opuścić zgiełk
i chaos świata oraz w milczeniu usłyszeć Boży głos, prowadzący nas na drogę pokoju
ducha.
Święty Józefie, Troskliwy Obrońco Jezusa,
Przyjdź nam z pomocą i broń w nas Bożego życia.
Nie pozwól, aby złowrogie siły grzechu i zamętu
Wypłukały z naszych serc pokój i łaskę.
Wspieraj nas swoją czujnością i umiłowaniem ciszy,
Byśmy mocno przylgnęli do tego, co Boże i prawdziwie piękne.
Pomóż nam odrzucić wulgarność i niegodziwość świata
Oraz zgiełk i hałas, które nie pozwalają się przebić słowom pokoju.
Pomóż nam w ciszy porządkować poruszenia naszych serc
Tak, by wreszcie spoczęły one w Panu i biły wyłącznie na Jego chwałę.
Amen.


Ks. Maciej Koczaj SChr

Ocalić albo zabić wiarę: droga Józefa i droga Heroda

Część druga: Boska pokora i ludzka pycha

Święty Józef należał do narodu wybranego i jako sprawiedliwy oraz bogobojny
człowiek podzielał nadzieje swojego ludu. Jeden z najwybitniejszych
ewangelizatorów współczesnego świata, biskup Robert Barron, w odcinku
rozpoczynającym dokumentalny cykl, zatytułowany „Katolicyzm”, przybliżał na
czym polegały nadzieje ludu wybranego i w jaki sposób Jezus Chrystus wyszedł
naprzeciw oczekiwaniom swego narodu i je wypełnił. Pokazał on, że Izraelici wiązali
z Mesjaszem cztery wielkie nadzieje. Liczyli na to, że zgromadzi on swój lud, oczyści
świątynię, pokona wrogów Izraela, wreszcie, że obejmie panowanie jako król
narodów.
Chrystus miał rzeczywiście zgromadzić wokół siebie i swoich apostołów nowy
lud, dokonać dzieła oczyszczenia świątyni, zatriumfować nad wrogimi siłami grzechu
i śmierci, oraz objawić siebie jako Króla Wszechświata. W Jego mesjańskiej misji zaś
szczególna rola była przypisana Jego matce, Maryi. Ona miała wydać na świat
Mesjasza, posłanego, by dokonać wielkich dzieł na chwałę Boga i na pociechę dla
poniżonego ludu. Wobec tak wielkich, zbawczych planów, wobec tak potężnego,
mesjańskiego wyniesienia, łatwo nam zrozumieć przytłoczenie, któremu mógł ulec
święty Józef, gdy odkrył wzniosłość powołania Maryi. Był on wszakże skromnym
cieślą, oddanym cichemu i pobożnemu życiu, wypełnionemu modlitwą oraz pracą w
swoim warsztacie. Ważna rola, jaką miał do odegrania, w historii własnego ludu i w
historii zbawienia, mogła mu się po prostu… nie mieścić w głowie.
Bernard Martelet w swojej książce „Józef z Nazaretu, Mąż Ufności” w ten
sposób opisuje stan świętego Józefa, który pogrążony był w duchowej rozterce,
dopóki nie usłyszał rozpraszającego jego wątpliwości, anielskiego oznajmienia: „Nie
bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki” (Mt 1, 20).
Wahanie św. Józefa pochodziło nie stąd, jakoby podejrzewał Maryję o
niewierność, ale raczej z tego, że przeczuwał tajemnicę, której czuł się
niegodny (…). Św. Bernard przekazuje (…), że przyczyna, która skłaniała św.
Józefa do oddalenia od siebie Maryi jest ta sama, która skłoniła św. Piotra do
powiedzenia Jezusowi: „Odejdź ode mnie, Panie!”, a setnika: „Panie, nie
jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój”. (Bernard Martelet OCR, Józef z
Nazaretu, Mąż Ufności, Wyd. Karmelitów Bosych, 1997, s. 60)
W sugestywny, sprawny literacko sposób duchowe zmaganie świętego Józefa z
własnym poczuciem niegodności opisuje również Olivier Le Gendre w swojej książce
„Cieśla”. Czytamy w niej, że:
Józef nie umiał powstrzymać łez, gdy zrozumiał, jakie miejsce Bóg wyznaczył
Maryi w swoich planach (…). Maryja ma odtąd do czynienia z samym Bogiem:
jakie zatem ma być miejsce cieśli? Jak żyć na takich wyżynach, kiedy ma się
na imię Józef i jest się świadomym wszystkich swoich niedostatków, źle
obranych dróg, własnych pragnień i pychy, odkrytych w sobie obszarów
mroku? (Olivier Le Gendre, Cieśla, PROMIC, 2001, s. 34-35)
Uwzględniając to zmaganie świętego Józefa, by przekroczyć własne
wątpliwości, podkreślić zarazem trzeba, że poczucie własnej niegodności jest istotne
w życiu chrześcijańskim. Wiąże się ono blisko z cnotą pokory. Jego istotność
dostrzegamy zaś zwłaszcza wtedy, gdy zestawimy je z zamykająca ludzkie serca na
Boga wadą pychy. Samozadowolenie, przeświadczenie o własnej mocy i zdolności do
zaradzenia wszelkim biedom, zadufana w sobie pycha tworzą złudzenie, że człowiek
nie potrzebuje Zbawiciela, że może wystarczyć sam sobie i siebie ocalić. Stąd właśnie
pycha prowadzi do zakłamywania albo przemilczania tych aspektów rzeczywistości,
w których ludzka marność staje się jaskrawo widoczna. W świecie wypełnionym
przez pychę na margines spychane są ludzkie cierpienie, grzech, słabość i śmierć.
Zagłuszana jest w ten sposób potrzeba Zbawiciela, do którego kierują się serca zbolałe
od zmagania się z dramatyczną częścią życia i świadome własnej niewystarczalności
w obliczu wielkiej niegodziwości i potęgi śmierci.
Nieprzypadkowo podczas każdej Mszy Świętej przywołujemy słowa setnika:
„Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie.” Wyraża się w nich świadomość
własnej grzeszności i skończoności. Zdajemy sobie sprawę z własnej historii, w której
nie wszystkie karty były chwalebne. Uświadamiamy sobie marność własnych sił,
które są dalece niewystarczające do przemiany świata. W naszych zaś sercach pragnie
zagościć Ten, który przeszedł swe ziemskie życie bez grzechu, dał siebie na okup za
nieprawości świata, a oprócz ludzkiej natury jest w nim również najczystsze Bóstwo.
Wobec takiego gościa możemy i powinniśmy odczuć własną niegodność, podobną do
tej, jaką odczuł święty Józef, gdy uświadomił sobie, że Bóg zapragnął wpisać
skromnego cieślę w swoje wielkie, mesjańskie plany.
Na wyznaniu niegodności nie kończy się jednak nasza wypowiedź przez
przyjęciem komunii. Uzupełnia ją wyznanie wiary, w to, że Zbawiciel może nas
uzdolnić do obcowania ze sobą, że On może nas uczynić godnymi swojej życzliwości,
że może sprawić On, że staniemy się Jego przyjaciółmi i współpracownikami.
Mówimy przed komunią: „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.
Owszem zdajemy sobie sprawę z ciemnych kart naszej życiowej historii, z naszych
słabości, niedoskonałości i przekonania o tym, że Zbawiciel mógłby sobie wybrać
lepszych kompanów i wysłanników. Jednak jeśli nad naszą nędzą i grzechem
wybrzmiało słowo Bożego przebaczenia (co dokonuje się w sakramencie pokuty i
pojednania), niosące uzdrowienie naszych dusz, jeśli wolni jesteśmy od ciężkiego
grzechu, możemy i powinniśmy przystąpić do ołtarza. Ufność w Boże przebaczenie
powinna być w nas większa niż szantaże płynące z przeszłości. Boże przebaczenie
powinno rozbrzmiewać w naszych duszach, podobnie jak w duszy świętego Piotra,
głośniej niż pianie kura, przypominające niemiłosiernie o błędach przeszłości.
Anielskie słowa skierowane do świętego Józefa, pouczające go w sytuacji, gdy
doświadczał rozterki wynikłej z poczucia niegodności, by wziął do siebie Maryję i
rozwijającego się już pod jej sercem Jezusa, powinny również nam dodawać odwagi i
ufności. Bóg pragnie zaangażować każdego z nas w wielką misję obcowania z Bożym
życiem i ochrony Go w tym świecie. Niczyje siły nie są tak małe, by się nie przydać;
nikt nie jest wykluczony z Bożych planów, jeśli tylko podejmuje Boże wezwanie
sercem ochotnym, pokornym i czystym.
Pokora więc rozpoczyna się od uznania własnej słabości i niedoskonałości, ale
nie zatrzymuje się na nich, przez co otwiera człowieka na działanie wszechmocnego i
doskonałego Boga. Dzięki temu otwarciu człowiek może stać się współpracownikiem
Bożego dzieła w świecie, rozświetlając jego mroki światłem dobrej nowiny. Pycha
kieruje człowieka na inne tory. Poprzez odmowę uznania własnej słabości i
niedoskonałości, skazuje człowieka na swego rodzaju uwięzienie w iluzji własnej
samowystarczalności, zamykając ludzkie serce na działanie Bożej łaski. Pokora
rozpoczyna od uznania ludzkiej małości, by umożliwić Bogu podźwignięcie
człowieka i jego wywyższenie. Pycha upiera się przy ludzkiej wielkości, by
doprowadzić do ostatecznego poniżenia i upadku człowieka pod ciężarem jego
własnych złudzeń czy też bezmyślności.
Pycha Heroda przejawiała się w urojeniu własnej wielkości, które
doprowadziło go do chorobliwego tropienia i likwidowania wszystkich, których jego
schorowany umysł przedstawił mu jako zagrożenie dla własnego wywyższenia.
Dotknięty pychą Herod nie promieniował wśród swoich poddanych wielkodusznością
i sprawiedliwością, ale rozsiewał wokół siebie zło, przez swoją brutalną
małoduszność. Jan Dobraczyński w swojej książce o świętym Józefie portretował go
jako człowieka z jednej strony pragnącego ludzkiego uznania i miłości, z drugiej
strony odpychającego od siebie wszelkie ciepłe ludzkie uczucia swoją brutalną pychą.
Człowieka poniżonego przez własne wady i niegodziwość.
I choć postać Heroda budziła pożałowanie i pogardę wśród poddanych, to
zarazem wywoływała również słuszny lęk. Ten lęk z pewnością towarzyszył również
świętemu Józefowi. Tak jak był on przytłoczony wielkością i godnością misji, do
której został powołany jako opiekun świętej rodziny, tak również mógł on być
przytłoczony potężną władzą króla, który dyszał pragnieniem uśmiercenia
nowonarodzonego Mesjasza. Tu również anielska interwencja, dodała świętemu
Józefowi ducha i pozwoliła podjąć trafne decyzje, gdy narastało niebezpieczeństwo ze
strony Heroda i jego siepaczy.
W Liście Apostolskim „Patris corde” czytamy o tych wydarzeniach:
W obliczu zagrożenia ze strony Heroda, który chce zabić Dziecko, po raz
kolejny we śnie Józef zostaje ostrzeżony, by bronić Dziecięcia, i w środku nocy
organizuje ucieczkę do Egiptu (por. Mt 2, 13-14). Czytając powierzchownie te
opisy, zawsze odnosimy wrażenie, że świat jest na łasce silnych i możnych, ale
„dobra nowina” Ewangelii polega na ukazaniu, iż pomimo despotyzmu i
przemocy władców ziemskich, Bóg zawsze znajduje sposób, by zrealizować
swój plan zbawienia. Także nasze życie czasem zdaje się być zdane na łaskę
silnych, ale Ewangelia mówi nam, że Bóg zawsze potrafi ocalić to, co się liczy,
pod warunkiem, że użyjemy tej samej twórczej odwagi, co cieśla z Nazaretu,
który potrafi przekształcić problem w szansę, pokładając zawsze ufność w
Opatrzności. (Patris corde, 5)
Doświadczenie świętego Józefa poucza nas zatem, byśmy z naszym
przytłoczeniem kierowali się do Boga i Jemu je powierzali. Gdy przytłacza nas
poczucie naszej niegodności i wielkości misji, do której jesteśmy powołani,
pamiętajmy, że anielskie „Nie bój się”, które usłyszał święty Józef, skierowane jest
również do nas. Bóg pragnie, byśmy oddali nasze skromne siły na służbę Jego
wielkich planów. On może pobłogosławić nasze drobne przedsięwzięcia i pomnożyć
nasze niewielkie dobra oraz uczynić z nich źródło pokrzepienia i otuchy dla wielu.
Gdy przytłaczają nas przewagi pysznych, ich siła, wielkie środki i światowe kontakty,
również powinniśmy w sercu usłyszeć pełne otuchy „Nie bój się” – Bóg potrafi
przeprowadzić swoje zamierzenia pomimo spisku możnych, zaś ostatnie słowo nie
będzie należało do Heroda i jego siepaczy, ale do tych, którzy wytrwale służą Bogu,
nawet w trudnych okolicznościach, tak jak czynił to święty Józef.
Święty Józefie, Głowo Najświętszej Rodziny,
Wspieraj nas, byśmy nie tracili głowy w trudnościach,
Ale powierzali je Bogu, który może wnieść światło w każdy mrok,
I natchnąć odwagą ludzi, których dotąd więził ciężki strach.
Wypraszaj nam zrozumienie, że Bóg nas potrzebuje
I chce mnożyć nasze dobro tak, by krzepiło ono świat.
Pomóż nam również nie tracić głowy w niebezpieczeństwach,
Aby nie sparaliżował nas strach przez naśladowcami Heroda,
Lecz byśmy odważnie chronili powierzone nam dobro,
Aż do dnia ostatecznego zwycięstwa nad złem i jego sługami.
Amen.


Ks. Maciej Koczaj SChr

Ocalić albo zabić wiarę: droga Józefa i droga Heroda

Część trzecia: służba królestwu i niewola namiętności

Władcy i królowie rozpalają wyobraźnię wielu. Niejeden człowiek w
marzycielskich wizjach wyobrażał sobie, że wiedzie królewskie życie – wolne od
trosk oraz opływające w uznanie oraz wszelkie możliwe dobra i przyjemności. Żywot
króla Heroda z pewnością jednak nie nadaje się do tego, by dostarczyć wartościowego
materiału marzycielom. Mało w nim było jasności i beztroski, wypełniały go zaś
głównie ciemność oraz niepokój. Wielki katolicki pisarz dwudziestego wieku,
Giovanni Papini, określił Heroda mianem monstrum. Miał go za jednego z większych
potworów, zrodzonych przez pustynie wschodu i charakteryzował jako zżeranego
przez niepokój tyrana, w którym byle szelest liści czy pojawiający się cień mógł
wzbudzić atak nieujarzmionego lęku.
Popularny, współczesny amerykański autor, Mike Aqualina, opisał mroczne
strony życia i osobowości monarchy. W jego książce o świętym Józefie i królu
Herodzie, czytamy, że:
Herod zabił trzech swoich synów, szwagra, teściową i najbardziej ukochaną ze
swych dziesięciu żon. Jednak, chociaż miał za nic przykazanie „Nie zabijaj”,
skrupulatnie stwarzał pozory przestrzegania żydowskich obyczajów. I tak,
przykładowo, konsekwentnie unikał wieprzowiny i wszelkich niekoszernych
potraw. Ten osobliwy styl bycia króla zainspirował jego patrona, Cezara
Augusta, do stwierdzenia, że: „Bezpieczniej jest być świnią Heroda niż jego
synem” (…). Psychicznie Herod nie domagał od zawsze. Od młodych lat
przejawiał skłonności samobójcze. Czasami wpadał w stan katatonii. Cierpiał
też na ciężką paranoję, którą nieustannie dokarmili intryganci i szpiedzy z jego
otoczenia. Chorobliwa podejrzliwość, żywiona przez Heroda, doprowadzała go
do napadów morderczego gniewu. Z dostępnych relacji wynika, że zabójstwo
Mariamme, jego ukochanej drugiej żony, pogrążyło go w głębokiej depresji, z
której nigdy w pełni nie doszedł do siebie. Ostatnie lata życia Heroda były
wypełnione wściekłością i bólem, niebezpieczeństwo zaś czyhało na każdego,
kto znajdował się w pobliżu. (Mike Aqualina, St. Joseph and His World,
Scepter Publishers, 2020, s. 29, 37).
Historyczny wykaz zbrodni Heroda czy też wskazanie na psychiczne
uwarunkowania, które popychały króla do przemocy, z pewnością nie wyczerpują
sprawy. Morderstwa bowiem nie są jedynie elementem politycznej walki czy też
wykwitem zaburzonej osobowości. Podłość Heroda miała również wymiar duchowy.
Była grzechem, a więc radykalnym odrzuceniem Boga oraz wzgardzeniem Jego
przykazaniami. Konkretną zaś niegodziwością, która uczyniła z Heroda monstrum
było bałwochwalstwo. Ubóstwił on władzę, a to fałszywe bóstwo uczyniło go swoim
niewolnikiem.
Papież Franciszek w jednej ze swoich katechez o dekalogu zawarł niezwykle
przenikliwe uwagi o tym, jak rozwija się bałwochwalstwo i jak jego rozwój niszczy
człowieka. Nietrudno zauważyć, że podany przez papieża opis doskonale przylega do
postępowania Heroda i jego obsesji władzy.
Jak się rozwija bałwochwalstwo? Przykazanie opisuje kolejne fazy: „Nie
będziesz czynił (…) żadnego obrazu (...). Nie będziesz oddawał im pokłonu
(...) i nie będziesz im służył” (Wj 20, 4-5) (…). Bożek jest „wizją”, która staje
się fiksacją, obsesją (…). I szukam tego, mówię o tym, myślę o tym; idea, żeby
posiąść ten przedmiot lub zrealizować ten projekt, zdobyć to stanowisko, jawi
się jako wspaniała droga do szczęścia, wieża, która pozwoli dosięgnąć nieba
(por. Rdz 11, 1-9), i wszystko musi służyć temu celowi. (Franciszek, Audiencja
generalna, 1 sierpnia 2018)
Nie ulega wątpliwości, że wizją, fiksacją i obsesją Heroda była władza, w niej
widział on drogę do szczęścia, jej wszystko podporządkował. Z czasem obsesja
władzy zupełnie zdominowała jego myślenie, ale oprócz pozornego szczęścia
przyniosła ze sobą również niepokój i podejrzliwość. Gdy umysł Heroda nieustannie
mantrował: „Władza, władza, władza…”, oczy króla dostrzegały coraz więcej
zagrożeń dla jej utrzymania. Obsesja domagała się ofiar. Tyrania namiętności Heroda
przekształcała jego samego w tyrana, budzącego lęk wśród poddanych.
Wówczas przechodzi się do drugiej fazy: „Nie będziesz oddawał im pokłonu”.
Bożki domagają się kultu, rytuałów; oddaje im się pokłony i poświęca się im
wszystko (…). Bożki domagają się krwi (...). (Franciszek, Audiencja generalna,
1 sierpnia 2018)
Obsesja Heroda domagała się ofiar i miała je otrzymać. Herod poświęcił
najbliższych. Złożył ich w ofierze fałszywemu bóstwu. Poświęcony został czas,
poświęcone dobra, poświęceni ludzie – a obsesja ciągle pozostawała nienasycona.
Znają to diabelskie przyspieszenie w składaniu kolejnych ofiar bożkom nałogowcy,
narkomanii, hazardziści… Fałszywy bóg ma bowiem nieskończony apetyt i nie
kończy swojego dzieła zanim zupełnie nie zniewoli i nie zniszczy swojego czciciela.
Tu dochodzimy do trzeciej i najbardziej tragicznej fazy: „...i nie będziesz im
służył”, mówi. Bożki zniewalają. Obiecują szczęście, ale go nie dają; a
człowiek żyje dla tej rzeczy czy dla tej wizji, wciągnięty w spiralę
samozniszczenia, w oczekiwaniu na rezultat, którego nigdy nie osiąga.
(Franciszek, Audiencja generalna, 1 sierpnia 2018)
Kresem Heroda było samozniszczenie. Złożył fałszywemu bogu ofiarę z
samego siebie. Po oddaniu zaś wszystkiego nie pojawiła się w nim żadna radość czy
poczucie szczęścia, lecz wypełniły go wściekłość i ból. Tyran stał się ofiarą tyranii
namiętności władzy, która zwabiła go po to, by następnie stać się jego obsesją i
zupełnie go zniewolić. „Ci, którzy idą za cudzymi bogami, pomnażają swe udręki” (Ps
16,4) – te słowa psalmu spełniły się w życiu Heroda. Żałosny król podeptał
przykazania dane przez prawdziwego Boga, by znaleźć gorzką udrękę, służąc
fałszywemu bóstwu władzy.
Święty Józef znajdował się, w porównaniu z Herodem, na zupełnie innym
duchowym biegunie. Nie folgował on swoim namiętnościom, nie pozwalał im przejąć
kontroli nad swoim życiem, ale podejmował wyrzeczenia, by, panując nad sobą, móc
z oddaniem służyć innym. Nie przeżywał on swojego życia w rytmie dominacji i
strachu, który rządzi osobami chorymi na władzę. Życie jego upływało na rozumnej i
konsekwentnej służbie, dzięki której zasłużył na miano opatrznościowego stróża
świętej rodziny.
Wyrazem jego stróżowania były bliskość i spolegliwość. Pozostawał on zawsze
do dyspozycji Jezusa i Maryi. W różnych, czasem nawet niezwykle trudnych
sytuacjach, rozpoznawali oni, że mogą na nim polegać. Zarazem z tego bliskiego
przebywania oraz ofiarnej służby, rodziło się w świętym Józefie głębokie poznanie
zbawczej misji Boga w świecie. Służba świętego Józefa miała przeto nie tylko wymiar
zewnętrznej uczynności, ale także głębokiego, wewnętrznego poznania. Jako opiekun
świętej rodziny miał on możliwość stale obserwować i rozważać jej misterium. W
miarę zaś jak rosło jego poznanie, rosła również jego miłość do powierzonych mu
Matki i Dziecięcia.
Właśnie z głębokiego poznania i miłości, która łączyła świętego Józefa z
Jezusem i Maryją wypływało jego wielkie męstwo. Opiekun świętej Rodziny był
gotów podejmować wymagające odwagi działania, by bronić Boga, który objawił się
w kruchej, dziecięcej postaci. Święty Józef brał odpowiedzialność za ochronę Jezusa i
Maryi w czasie ucieczki przed Herodem, podczas trudnej drogi do Egiptu. Kochał
głęboko swoją rodzinę i z głębokim przejęciem ją chronił. Miał bowiem pełną
świadomość, że potrzebują oni jego opieki i na nią zasługują.
Dlatego właśnie święty Józef jest nie tylko wielkim opiekunem, ale również
wzorem dla wszystkich, którzy mają za zadanie ofiarnie i roztropnie troszczyć się o
innych, zwłaszcza zaś dla pasterzy Kościoła, którzy powinni dbać o powierzoną im
owczarnię. W ich życiu również powinny być obecne te dwa aspekty stróżowania,
które były widoczne w życiu świętego Józefa.
Z jednej strony powinni oni stali przebywać w bliskości Jezusa i Maryi po to,
by złączyć się z nimi niezwykle mocnymi więziami poznania i miłości. Z tego zaś
poznania i umiłowania rodzić się powinna silna wola ochrony Bożego misterium w
świecie oraz męstwo wobec różnego rodzaju Herodów, którzy zawsze będą próbowali
atakować wiarę i zabijać ją w ludzkich sercach. Im głębsze będzie duchowe
wniknięcie w Boże tajemnice, tym większa będzie również troska o obronę świętych
rzeczywistości przed atakami bezbożności oraz męstwo w dawaniu świadectwa i
podejmowania ryzyka dla wiary.
Corruptio optimi pessima – zepsucie najlepszych jest najgorsze, mówi łacińskie
powiedzenie. Nieraz w dziejach ludzkość przekonywała się o prawdzie tej sentencji.
W przypadku tych, którym powierzona jest piecza nad wiarą ludu zepsucie może
pójść w dwóch kierunkach. Pierwszy polega na niedostatecznym poznaniu i
pokochaniu wiary, zanieczyszczenia jej własnymi, nierozsądnymi opiniami czy
przysłanianiu jej własną niegodziwością. Na wzór świętego Józefa pasterze powinni
poznać prawdziwą wiarę i pokochać ją czystym sercem. Wtedy ich świadectwo i
przewodnictwo będą wiarygodne. Drugi polega na niedostatecznej obronie wiary
przed niebezpieczeństwami, które jej grożą. To może czasem wynikać z niedostatków
męstwa, innym razem z naiwności, przekonującej, że zła wola i Herodowie nie
istnieją, czasem z kunktatorstwa, które pragnie się ułożyć z nieprzyjaciółmi Bożego
dzieła w świecie. Nie ma zaś innej drogi straży i opieki nad dziedzictwem Kościoła
niż ta wskazana przez świętego Józefa.
Poznawać prawdziwego Boga, Jemu oddawać pokłon oraz stawać się sługą
Jego królestwa – oto droga, której uczy nas opiekun świętej rodziny. Popaść w obsesję
na punkcie dóbr tego świata, złożyć dla nich w ofierze swoje dobra i swoich bliskich,
by wreszcie ulec całkowicie tyranii namiętności i stać się jej zupełnie
podporządkowanym niewolnikiem – oto droga wydeptana przez Heroda.
Każdy z nas musi dokonać wyboru własnej drogi. Każdy z nas może ocalić
albo zabić swoją wiarę. Pójść śladami Józefa albo podążyć ścieżką Heroda.
Święty Józefie, Postrachu duchów piekielnych,
Chroń nas przed wszelkim bałwochwalstwem,
Aby nic w naszych sercach nie zdetronizowało Chrystusa Króla
I nie uczyniło z nas niewolników, poddanych tyranii namiętności.
Opiekunie Kościoła Świętego, strzeż nas przed Herodami,
Którzy pragną zagrabić naszą wiarę i pozbawić nas ufności.
Wspieraj swym możnym wstawiennictwem pasterzy Kościoła,
Niech rozdzielają ludowi prawdę, którą przyjęli czystym sercem
Oraz odważnie stawiają czoła nieprzyjaciołom wiary,
Ufni w zwycięstwo Tego, którego kochałeś ojcowskim sercem.
Amen.

aktualizowano: 2021-03-20
Parafia św.Józefa | ul.św.Jana Chrzciciela 1, 73-110 Stargard
sw.jozef.stargard@gmail.com